Jak mało można spotkać w Polsce naprawdę dobrze, stylowo i z
pomysłem ubranych facetów…
W większości panowie stawiają na tandetę lub sprawdzone do
bólu, nudne zestawy. Strach w oczach,
jeżeli któryś decyduje się na urozmaicenie codziennego wizerunku. Raz nie
mogłam się skupić na rozmowie z kolegą, który do szarego, lekko połyskującego
garnituru dobrał koszulę w porażająco różowym kolorze i
jeszcze bardziej jaskrawy krawat w odrobinę ciemniejszym odcieniu. Do tego
włosy na żelek i prawie straciłam przytomność z wrażenia. I to poważny
biznesmen.
Ciekawym pomysłem na
siebie popisuje się najczęściej ta „niefacetowa” część panów, których uwielbiam
za nietuzinkowość i otwarte podejście do własnego stylu.
Niewiele państw na świecie może tak naprawdę pochwalić się
dobrze ubraną męską częścią społeczeństwa. Francuzi są zdecydowanymi liderami
na rynku. Skrupulatnie podchodzą do każdego szczegółu, znają się na trendach, a
jednocześnie są klasykami z krwi i kości. Często zdarza się, że są ubrani
lepiej niż francuskie panie, które od dawna przyjęły styl out of bad, co niestety odbija się na dobrym wizerunku mieszkanek
państwa kreatora mody.
Znam jednak parę przykładów panów, których uważam za swego
rodzaju „ikony stylu”.
Jednym z nich, zdecydowanym best of the best, jest facet, nad stylem którego pracuje cały
sztab wykształconych stylistów. Nie wysoki, nie do końca szczupły, nie posiadający
idealnych proporcji ciała i imponującej muskulatury, a jednak wystarczy, że
powie trzy słowa i wszystkie kobiety przed telewizorami biorą głęboki oddech:
„I’m Chuck Bass”.
P &S